I przyszło, chyba drugiego dnia, złość – dobra, prawdziwa, słuszna i wyraźna. Pozwoliłam jej wybrzmieć w słowach, w myślach, w ciele, w uczuciach. Zapisywałam, to co się pojawiało, przychodziło samo, jakby poza umysłem, formułowało się w zdania, równoważniki zdań i pojedyncze słowa.
Bez cenzury, pozwalałam im wypływać, przez ciało na papier, nie nadążałam zapisywać, potem ustawały.
Już wtedy pojawiała się lekkość, ulga, a wraz z nimi pełniejsze odczuwanie i bliższy kontakt ze sobą.
Potem pojawiło się wyraźne odczucie, czego dotyczyła złość – energii męskiej, ojcowskiej, uwięzionej, bo nieobecnej w dzieciństwie, nie przeżytej i nieznanej. Znowu pozwoliłam temu rozpoznaniu pobyć i zaprosiłam, aby w swoim czasie mogło mnie głębiej dotknąć.
W chodzonej medytacji poczułam potrzebę zbliżenia się do tej energii – do pragnienia, aby poznać bliskość ‘najlepszej’ energii ojcowskiej. Najpierw poczułam przepływ przez ciało ciepła i siły, objęcia w postaci bezwarunkowego wsparcia, jakie ojciec może dać córce; wsparcia, które płynie z czystej miłości. Wyobraziłam sobie, że zbliżam się do ojca jeszcze bardziej, a on z troską i pewnością przyjmuje mnie w ramiona.
Przyszły do mnie słowa „możesz, ale nie musisz”.
Wiem, czego dotyczyły w tamtym momencie, ale jednocześnie objęły wiele innych aspektów mojego życia. Zaczęły przychodzić do mnie po kolei sprawy, nad którymi zastanawiałam się, wahałam i nie mogłam znaleźć odpowiedzi, a teraz stały się jasne, proste i oczywiste. Klarowność postrzegania to dla mnie częsty ‘efekt’ tych autentycznych spotkań ze sobą.
Mam poczucie, że moja kobieca energia, pełna wrażliwości, ciepła i troski ‘dostała jaj’ i jednocześnie odpuściła zmagania, starania, dążenia i silenia. „Mogę, ale nie muszę” dodało mi siły i wary w siebie, nie pozbawiając mnie tych jakości, które już mam i cenię. Pojawiło się poczucie większej równowagi, pewności siebie, ustąpiła potrzeba, aby się zbroić i walczyć, udowadniać.
Teraz mogę być bliżej siebie i jeszcze bliżej innych. Nastąpiło połączenie energii.
W tych okolicznościach, naturalnie przyjęłam zaproszenie na jazdę konną 
Minął tydzień od pobytu w Pustelniku, a ja doświadczam, jak wszystko pracuje, dochodzi do głosu i pogłębia czucie siebie, sprzyjając dalszym odkryciom.
Nie do wiary, jak niespełna tygodniowy pobyt może w sposób transformujący wpłynąć na życie człowieka i jak niewiele trzeba, aby dać sobie taką możliwość.
Czasami wystarczy pozostawić to, co już o sobie wiemy i otworzyć się na to, co przychodzi w sprzyjających warunkach samo.
Myślenie stwarza bariery, stawiające opór temu, co nieznane. Kiedy nie ma oporu, bariery znikają. Niekiedy w klarowności i przestronności umysłu, wyłaniających się z trybu bycia, mogą pojawić się rozwiązania lub już sama perspektywa względem problemu, potrafi uwolnić nas spod jego wpływu.
Dlatego kultywowanie bycia, uważnej obecności jest w istocie czymś proaktywnym.
Kiedy bowiem ‘wracam’ do codziennego życia, czy to z wyjazdu czy z poduszki, jestem bardziej zaangażowana i chętna do podejmowania aktywności, szczególnie tych, które stanowią dla mnie wartość i jednocześnie porzucania tych, które jedynie wypełniają czas. W tej ‘odzyskanej’ przestrzeni mogę świadomie korzystać z życia, znowu doświadczając go pełniej.
Ramana Maharshi powiedział, że miarą przebudzania się, nie jest długość siedzenia w medytacji, ale to czy potrafimy spędzać dzień poza procesami myślenia, angażując się w zwyczajne czynności z uważnością i świadomością.
Pozostaję z intencją i motywacją utrzymywania otwartej świadomości i z ufnością podążania za sobą 